piątek, 4 lipca 2008

"Szary mur w krajobrazie idealnym". Planetoidy i peryferia

Lato '95. Mamy może po lat 17, a „nowe życie ściele się pod nogi”; w tle trwa, zdaje się, zalewanie... fundamentu, by osadzić kosz. Poprzedni drewniany, jak zmurszały krzyż, nieszczęśliwie, padł. Moja wina. 

Oto lokalny układ... planetarny... rozległe jak, hm, młodzieńczy... Kosmos (przed dorosłego życia Big-Bangiem!)... przerobione na boisko podwórze Przemka – to ten z moręgowanym bokserem, co się wabił Azyl, a już od lat... nie żyje, pochowano go w Ogrodzie, ze złotymi literami. Jest zatem, jak być winno, bo Azyl zasługiwał, o ile forma pochówku niesie dla zmarłego jakąś pociechę. Szumią mu świerki, jodły. Przemek jeszcze smukły jak sosenka, bo teraz postury towarzysza pancernego, który, wierząc rycerskiej pieśni: po sutym obiedzie... straż zawiedzie... Niemniej w te dni wakacyjnie naiwne, AD 1995, jak husarz w mocnej zbroi... warownym obozem stoi: dzielący się domem, winem i chlebem, i co tam nagotowała litościwie strudzonym młodzieńcom... Babcia, której na zdjęciu – a szkoda, nie ma. Jest za to młodszy brat Przemka – Jacek czyli Horek, ale kto wtedy to wiedział. Ot, Jacek był mały i mieszkał na Górze. A Dziadek, którego na focie także nie ma, a być, jak mało kto, winien – uczył go podstaw RPG-ie. "Dziadek", bo się trochę, przedwcześnie „rozlatywał” (jakby po latach było to komuś obce...), a to po ćwierci niespecjalnie zażartej w "basketa" kwarty... puls fretki i krótki oddech, paznokieć-kolano-łokieć, i bóg wie co. Nie ma też skrzydłowego... Huberta, niedoszłego filozofa, co to grał na akustyku tej czy innej przeszłej, jak zeszłoroczny śnieg... miłej „serca, serduszka dwa” i odmieniał miłośnie cogito ergo sum. On teraz gdzieś w uszarganym Atlantykiem Albionie, z ontologicznego  nieba, niby BF-109 podczas Bitwy o Anglię, strącony... „sezon employer”, ale kto go tam, gdy tak z werwą mijają lata, wie. Może im dalej wtedy był, tym byłby dziś... bliższy? Zresztą pokąd myśli - tyle... jest. A Hubert myślał za trzech! Jest też Jahu, obok jeszcze małego jak okruszek, Jacka (któremu już Czas też z ćwierć wieku [jak i reszcie "kamandy" spod znaku obłożnie chorego na małomiasteczkową dekadencję... Pinka Floyda!] dołożył do konsumpcyjnego kredytu... wewnętrznego dziecka, po którym pozostaje powszechnie spłukany dorosły...) jeszcze nie "paker", rzeźbiący w ciała - tak łatwo psującej się masie... ani posiadacz parku... maszyn, tylko... psotny chochlik, wędrujący od weltschmertzu do weltschmertzu, a w końcu do grającej w zielone Irlandii, gdzie harce z Arielem i Skierką w świcie Króla Oberona ze "Snu Nocy Letniej" branży logistycznej... W środku, gdzie ślady kling nożyczek, których błahe powody... zbyt łatwych wolt sympatii/antypatii  – generator lokalnych "przygód" – solarny Gry Mistrz i przyszły łamacz obwodów, zabezpieczeń i kodów: "Kawy". A jak "Kawy", to i Marta, która gdzieś nad fotografii Magnetarem, na tylko sobie znanej orbicie... to wysoko, to nisko... żarząc się i tląc, odzierana z materii i pozłoty, dążąc do impaktu... przelatuje. No i ja, ślepy w dżinsach, który pozdrawia. To nowe, płynące z przechodniego Zenitu (w stronę stacji końcowej: Zmierzch) bieżące, sobą zachwycone i z siebie się śmiejące... to krzepnące, to płynne, niby "płaszcz" formującej się mikro-planety... życie?

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

zdjęcie jest kosmiczne, pozdrawiam

bohdan sławiński pisze...

głównie ze względu na rozmiar...